Z pamiętnika:
Mam 12-13 lat, mieszkam w małej miejscowości przy magistrali węglowej. Wakacje spędzam w stolicy, przyjeżdżam tam z mamą, do jej cioci. Lubię ten gwar, znam ten gwar, dobrze się w nim czuję. Pewnego dnia w programie telewizyjnym mówią, że została wydana płyta utworów Leonarda Cohena, w wykonaniu Macieja Zembatego. Dostępna w sklepie muzycznym w Warszawie.
Od tego dnia nic innego nie jest ważne.
Upraszam rodziców (a czasy mamy trzydzieści lat młodsze - era bez Internetu, komórek itp), wyjmuję oszczędności ze świnki......przeliczam. I nadchodzi dzień najszczęśliwszy pod słońcem: mama pozwala. I pamiętam ten dzień jak dziś: kupujemy w dworcowej kasie bilet do Warszawy i z powrotem. Przychodzimy na peron. Wsiadam do pociągu otulana słowami mamy: uważaj na siebie.
Pierwszy raz w życiu jadę sama do Warszawy.....
Prawie trzy godziny czytam książkę w pociągu. Na miejscu potrzebna mi chwila, by się zorientować, w którą stronę iść. Z drżeniem serca przemieszczam się w stronę Nowego Światu. To tam, na rogu jest sklep muzyczny. I jest. Kupuje ją. Jest moja.
Moja do dziś. Dwupłytowy album muzyki mojego artysty. Muzyka Cohena, wykonanie Zembatego. Latami słuchana na gramofonie, z przemiłym trzaskiem winylowych płyt, od lat słuchana w postaci Mp3. Moja miłość. Moja odwaga, moja determinacja, moje marzenia, by ją mieć. Bezpiecznie wracam na dworzec, wsiadam do pociągu, wracam do domu. Z płytą, o której marzyłam.
To nie były czasy ściągania muzyki z sieci, dostępnych wiadomości o wszystkim, wyszukiwarek internetowych. Wszystko było inne. Zdobycie informacji o płycie i samej płyty było cudem. I ten cud się wtedy stał :-)
Dziś, gdy nie pozwalam na coś mojej szesnastoletniej Oli mówi mi...."a Ty mogłaś sama pojechać do Warszawy po płytę".... no mogłam....
Mokną mi oczy dziś od rana. Zmarł Leonard Cohen. Wyjęłam album, nadal go mam.
I wiele innych płyt już tylko w jego wydaniu. Gdy dom się obudzi włączę gramofon.
Jędruś jeszcze nie widział jak działa.
Piątek upłynie nam w muzyce tego, który od dziś śpiewa po tamtej stronie chmur.....
Witaj Kochana, czytam twoje wspomnienie o LC i ... tak sobie rechocze wewnetrzenie az mi sie brzuch trzesie do wlasnych wspomnien:))) Jakze nasze historie sa czasem zbiezne:) ja po moja plyte jechalam w towarzystwie mlodszego brata. Kiedy juz wreszcie wynioslam to cudo ze sklepu, bylam tak podekscytowana, ze nie zauwazylam czerwonego maluszka, ktory uparl sie mnie staranowac:) Do dzisiaj mam w uszach straszliwy ryk mlodego: Plytaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!Plytaaaaa!!! Trzymaj!!! Zanim mnie pozbieral z ziemi, najpierw sprawdzil zawartosc okladki:))) Ziemia pode mna jeknela co prawaa, ale reka z plyta zawisla bezpiecznie w powietrzu:))) Skonczylo sie na siniakach. Poza tym: jestem, zyje, ogarnelam sie juz nawet po prawie 6 latach pobytu, nie pisze bo... w zasadzie nie wiem dlaczego, czasem mam ochote, ale czekam az mi ochota przejdzie:) Tworze:) (http://autourmaison.blogspot.fr) Zyje blisko natury: http://coeurderuches.blogspot.fr/ I wciaz brakuje mi konsekwencji zeby opowiadac o tym wszystkim:)))
OdpowiedzUsuńJoanno - odezwałaś się.... skąd wiedziałaś, że od tygodnia siedzisz w moich myślach. Odczytałam sobie wszystkie nasze rozmowy na Vit.... Pisz ;-) Po prostu pisz ;-) Mnie tam brakuje i Ciebie i Sarenki, choć to pewnie już Sarna ;-)
Usuń